W każdym miesiącu kilka dni przepłakanych z bezsilności i bezradności po kolejnej „jednej kresce”. W rodzinie zaczynają się śluby, siostry zachodzą w ciąże. Ciocie, dziadkowie są szczęśliwi. Podtykają zdjęcia maleństwa z USG. Boli, cholernie boli.
- Zostawcie mnie, chcę być sama.
- Dlaczego ona tak dziwnie reaguje? Nie rozumiem. Trzeba się cieszyć.
Omijamy bardzo szerokim łukiem parki, place zabaw, gdzie można zobaczyć wózki z małymi dziećmi czy też kobiety w ciąży.
Zaczynamy unikać chrzcin, świąt i wszelkich rodzinnych spotkań. Nikt nas nie rozumie. Jesteśmy sami z naszym problemem. Co miesiąc zaczynamy od nowa. Dla nas obojga to bardzo trudny czas. Jesteśmy jakby zaprogramowani przez lekarza. Dostajemy rozpiskę z lekami i harmonogramem współżycia. Ile w tym miłości, a ile obowiązku? Tyle leków, wizyt, pieniędzy, to nie możemy „tego” nie zrobić.
Po pięciu latach postanowiliśmy pójść trochę dalej i udaliśmy się do jednej z białostockich klinik leczenia niepłodności. Tam odbyły się dwie nieudane próby inseminacji. Myślałam, że to będzie już koniec naszych starań, bo koszty tych zabiegów przerosły nasze możliwości. Wtedy „mój” ginekolog polecił mi Klinikę Bocian i oczywiście dr Grzegorza Mrugacza. Idąc tam, byliśmy zdecydowani na in vitro. Dr Mrugacz namówił nas jednak na jeszcze jedną inseminację, bo chciał poznać jak zareaguję na stymulację. A może się uda? Niestety nie. Niedługo potem zaczynamy procedurę in vitro w tajemnicy przed rodziną. Przez pierwszy miesiąc brałam antykoncepcję, dopiero potem zaczęły się zastrzyki w brzuch, żeby wywołać sztuczną menopauzę. Wizyty codziennie lub co dwa dni, kolejne hormony. Nie czuję się zbyt dobrze, ale wytrzymam. Chcę być mamą. Muszę. Punkcja i 10 komórek. Jedną z nich oddaliśmy anonimowej parze, takiej, która czekała w kolejce na dawczynię. Po trzech nerwowych dniach telefon do kliniki i są piękne zarodki. Umawiamy się na transfer. To niesamowite! Mam w sobie 2 cudowne zarodki. Czy zechcą ze mną zostać? Przed nami 10 bardzo długich dni do testu ciążowego. Biorę zwolnienie, nie wstaję z łóżka, codziennie mierzę temperaturę, wysłuchuję jakichś objawów. W 7 dniu po transferze dostaję plamienia. Strach, panika. Tylko nie to!!! Następnego dnia plamienie ustało. A może to była implantacja? Przychodzi długo wyczekiwany dzień. Test ciążowy negatywny. Płacz.
- Boże. Za co mnie tak karzesz? Wszystkie są w ciąży tylko nie ja?
Pojechaliśmy do Kliniki zrobić BHCG, bo nigdy nie wierzyłam testom ciążowym. Po godzinie wynik wyszedł pozytywny, ale niestety tylko na poziomie 15. Nieważne. Nie udało się utrzymać tej ciąży, po kilku dniach naturalnie poroniłam. To był dramat. Potem pytanie: co dalej? Przecież nie mamy pieniędzy na kolejne próby. Nie ważne. Możemy jeździć starym samochodem i wakacje spędzać na Mazurach. Za pierwszym podejściem wynik był pozytywny, czyli jednak mogę zajść w ciążę. Trzymamy się razem, zbieramy pieniądze i czekamy na kolejne podejście. Niestety kolejna próba zakończyła się niepowodzeniem. Potem mieliśmy nieudany kriotransfer i potem jeszcze jedną nieudaną próbę. To wszystko trwało kilka miesięcy. Nie wiedziałam, ile jeszcze jestem w stanie wytrzymać. Próbowaliśmy dalej. Skoro pierwszy transfer udał się w miesiącu maju – teraz też tak spróbujemy. Dodatkowo dr Mrugacz polecił mi zastrzyk i kroplówkę Atosiban (cudowny lek), który podaje się przed i zaraz po transferze zarodków. Tym razem znowu byłam na zwolnieniu, mierzyłam temperaturę, czytałam o wszystkich możliwych objawach. Kiedy pojawiły się silne bóle jajników, znowu bałam się, że i tym razem się nie udało. Nie robiłam testu ciążowego, tylko razem z mężem pojechaliśmy zrobić wyniki z krwi. Gdy położna podała mi wynik BHCG 334 – ciąża nie mogłam w to uwierzyć. Łzy, szok, szczęście, euforia to jedyne, co pamiętam. Wynik z krwi potwierdził, że stał się CUD. Nie mogłam uwierzyć, że pod sercem noszę dziecko - moje dziecko, mój skarb, moje szczęście! Pierwsze USG było niezapomniane, zobaczyłam małe bijące serduszko. Potem oczekiwanie na pierwsze ruchy naszej córeczki. Na świat przyszła 13 stycznia 2011 roku poprzez cesarskie cięcie. Dostała 10 punktów w skali Apgar. Miała śliczne długie czarne włoski i była bardzo delikatniutka, drobniutka. Nasza kochana Małgosia.
Dwa lata później zaczęliśmy myśleć o rodzeństwie dla Małgosi. Na początku próbowaliśmy naturalnie, ale niestety bez rezultatów. W 2014 roku dwukrotnie podeszliśmy do in vitro. Niestety również nieudanych. W maju 2015 roku okazało się, że jestem w ciąży, naturalnej. Dziś jesteśmy najszczęśliwszymi rodzicami 6-cio letniej Małgosi i rocznej Weroniczki.
Całym sercem polecam Klinikę Bocian w Białymstoku. Atmosfera jest bardzo ciepła i przyjazna, pielęgniarki bardzo uprzejme, koszty leczenia są niskie w stosunku do innych klinik. Wszyscy lekarze, którzy tam pracują to świetni fachowcy. Dr Grzegorz Mrugacz to cudowny, oddany, wyjątkowy człowiek. Ma genialne poczucie humoru - mimo tylu nieudanych prób, wychodziłam z gabinetu zawsze zadowolona i pełna nadziei, że w końcu się uda. Zaufałam mu i się nie zawiodłam. Dziś tulę moje dwie najcudowniejsze córeczki i mogę jedynie powiedzieć: DZIĘKUJĘ, PANIE DOKTORZE!